sobota, 24 maja 2014

Coś, co powinniście o mnie wiedzieć.

Witam wszystkich którzy tu trafili.
Jeżeli spodziewacie się historii o uroczej, uśmiechniętej, radosnej nastolatce, to od razu radzę Wam wyjść. Zgadza się tylko wiek. Mam 17 lat. Ale ani uśmiechnięta, ani tym bardziej radosna, już nie jestem.
Od prawie dwóch lat, moje życie przypomina jeden z tych sennych koszmarów, gdzie jesteś w stanie, mniej lub bardziej skutecznie, poruszać rękami i nogami, by w końcu, poczuć, że spadasz. Wtedy zwykle się budzisz, i cieszysz się, że to był tylko sen. Ale ja nie mogę się obudzić, bo to jest rzeczywistość. Kiedy już spadnę, brakuje mi sił, by piąć się w górę. Po prostu jestem na dole, i kiedy już wydaje mi się, że jestem w stanie się podnieść, spadam jeszcze głębiej.
Koszmarem jest bulimia.
Moja historia zaczęła się, kiedy miałam 16 lat. Kiedy patrzę na tamte zdjęcia, widzę, że siebie nie doceniałam. Ważyłam 58 kilogramów, miałam zaraźliwy uśmiech i mnóstwo przyjaciół. Nie kochałam siebie, ale też nie nienawidziłam. Miałam drobne kompleksy, a jeden z nich, był nieco większy.
 Były to uda. Masywne, niezbyt kobiece, po prostu domagały się aerobiku. Ja jednak uznałam, że lepiej będzie się odchudzać. Najmodniejszą dietą nastolatki jest głodówka. Najpierw 1000-1200 kalorii, z czasem 850, które szybko przeszło w 600. Ważyłam 53 kilogramy i już wtedy "to" się we mnie zrodziło. Bywały dni kiedy folgowałam apetytowi  objadałam się jak świnia. 2 tysiące kalorii, potrafiłam zjeść w kilkanaście minut! Zwykle na tym nie kończyłam, a mój ostateczny bilans wynosił ok. 5000 kalorii, jeżeli nie więcej. Wieczorem, po napadzie, płakałam, drapałam, całe ciało, chciałam umrzeć. Następnego dnia jadłam bardzo mało i ćwiczyłam nawet 5 godzin. Rekordem jest wykonanie 2 godzin cardio, na 3 kawach. Zwykle jednak jadłam to 500-700 kalorii. Mijały dni. Waga lekko spadała a ja wyłam. Tęskniłam za jedzeniem ale wiedziałam, że nie przeżyję jeżeli waga pokaże o 100 gram więcej.
Jedzenie stanowiło centrum moich myśli. Sklep= jedzenie. Szkoła= jedzenie. Dom= jedzenie.
Ja= jedzenie.
Wpadłam na cudowny pomysł.
Nazwałam go "5 dni głodzenia,  2 dni jedzenia"
Bardzo trafione.
Polegało to na tym, że od poniedziałku, do piątku jadłam 600 kalorii, a w weekendy, praktycznie nie wychodziłam z kuchni.
Ważyłam się co tydzień. Najmniejsza liczba jaką dane było mi zobaczyć, było 52,4 kilograma.
Umierałam. Z zimna, z głodu, albo z obżarstwa, jak wolicie. Nie umiałam jeść normalnie. Albo 5000 kalorii, albo 600. Nie mogło być inaczej.
Wytrzymałam tak, do Wielkanocy 2013. Przed, już nie umiałam się głodzić. Pękałam z nadmiaru jedzenia. Blisko 8 kilogramów, przytyłam w 3-4 tygodnie.
Po Wielkanocy, ważyłam 60 kilo. Nienawidziłam siebie. Byłam tłustym gównem (mam to podejście do dziś). I wtedy zaczęłam bawić się w pro anę.
Jestem zdania, że osoby rozpowszechniające i promujące, te treści w internecie, powinny być ścigane z urzędu. To namawianie do samobójstwa, nic innego.
Schudłam do 57 kilogramów, w 3 dni! Rodzice byli przerażeni. Wytrzymywałam na kilku warzywach dziennie i jogurtach light. Jadłam 400 kalorii i miałam jeszcze siły, by cynicznie się uśmiechać.
To szybko minęło. Zaczęłam żreć "bo tyle byłam na diecie, mogę sobie pozwolić" i tyłam.  Moje życie od tej pory wygląda tak: 2 dni głodówki, 2 dni żarcia jak świnia. Nie umiem wrócić po napadzie, do normalności. Bywały wyjątki. Od tamtej pory najdłużej byłam na diecie 6 dni.
Nauczyłam się wymiotować. Wymiotowałam nawet na szkolnej wycieczce, albo ćwiczyłam jak szalona, albo się głodziłam. Błędne koło.  Żegnanie się z jedzeniem "bo od jutra dieta" miliony razy. Przysięgi, obietnice, które składam każdego dnia. Że to koniec, że będę grzeczna, że już nigdy tego nie zrobię. Schudnę, potrafię, już raz to pokazałam. Do tej pory jest to samo.
Ważę 70 kilogramów.
Nie uważam już siebie nawet za człowieka.  Raczej za wieloryba, którego wyrzuciło morzę. Wstydzę się żyć. Wstydzę się ludzi. Nie potrafię się nikomu postawić, nie jestem godna by żyć, nie czuję się warta nawet najprostszych przyjemności.
Tłuste, bulimiczne gówno.

Chora sytuacja w domu.
Ojciec kocha napoje wyskokowe, i nie mam już sił na jego wahania nastroju. Jednego dnia jest miły, kocha mnie, następnego, ma do mnie co chwila pretensje. Moja matka... najlepsza przyjaciółka, czy najgorszy wróg? Kpi, poniża, ale wie o mnie wszystko. Krytykuje na każdym kroku. Wyśmiewa się, podkreśla porażki.
Wie, co mi jest. Byłam u psychologa, ale tylko raz. Później stwierdziła, że to wymysł nastolatki. Nie wspierała, ale mówiła  "naczytasz się i już sobie coś wymyślisz". Piekło. Mówisz wszystko jedynej osobie która, może ci pomóc, a ona spycha cię jeszcze głębiej, do otchłani beznadziejności.
To podobno bardzo częsty model rodziny u bulimiczek.
....

Drogi czytelniku, jeżeli nie przeraziła Cię moja historia,  nie zanudziłam Cię na śmierć, to proszę, wpadaj częściej na mojego bloga.  Będę tu opisywać całą moją walkę, z kilogramami, z bulimią, z samą sobą.
Nie będzie to jednak miła historia. Będzie ostra walka. Mój osobisty odwyk, bo wiem, że jestem uzależniona od jedzenia.
Wiem też, że muszę sobie pomóc. Chciałabym znowu ważyć 58 kilogramów, uśmiechać się.
Po prostu chciałabym żyć od nowa.

18 komentarzy:

  1. hej... powiem ci tak.. nie ma czegoś takiego jak "moim życiem rządzi bulimia" - bulimia to nie osoba, to jesteś Ty.. Twoje drugie obliczę, i to Ty sama musisz zmienić nawyki.. i to jest możliwe, bez żadnych specjalistów i tak, dalej, ja już byłam jedną nogą w bulimii.. obżerałam się, wymiotowałam, potem parę razy sobie odmówiłam, potem znowu rzygałam, dziś sobie wytłumaczyłam za i przeciw, że to żadne rozwiązanie, to wyniszczenie, że nie mogę iść na łatwiznę, że muszę być silna.. więc jesteś silna ? czy wygodna, i dobrze ci z tym..
    osobiscie jestem uzalezniona od jedzenia, jedzniem sie pocieszam, jedzenie na nude, jak mi zimno, jak sama jestem, jedzenie bo lubie gotowac, i masakra... ale mysle sobie ze jak mam faceta, to facet wazniejszy niz jedzenie, a to ze go np jutro nie bedzie obok mnie to nie znaczy ze go nie ma, jest, dzwoni pisze, i znowu sie zobaczymy, nie ma po co siegac pod nadmiar jedzenia...
    ostatnio doszlam do wielu waznych punkt, nie wazna jaka dieta, wazne by zmienic swoje nawyki... zamienic pieczywo biale na ciemne lub na chrupkie, i miec taki nawyk.. zmienic zajadanie problemow na ploteczki przy kawie z kolezanka, zmiast sie nudzic w domu isc na spacer, nawyki... krok po kroku..
    jestem była pro-ana.. ktora nigdy nie byla chuda, ale wie co tzn gdy wlosy wypadaja garsciami, paznokcie sie lamia, bo organizm nie jest dozywiony i zdrowy... i juz nie chce byc pro, chce zdrowo, ale nie umiem, jestem gdzies po srodku lekkie zaburzenie odzywiania, i problemy z wlasnym zyciem.. nie umiem sie ogarnac i isc na przod, i wlasni ten blog, by malumi kroczkami do przodu,
    i nie wazne czy schudne 20kg czy 5kg, kazdym malyum sukcesem trzeba sie cieszyc :)
    nawykiem tem musi byc regularne ćwiczenia ruch fizyczny...
    tak czy siak rozpisalam sie :P witam i dodaje :D i powodzenia ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo Ci dziękuję, za mądre słowa. Masz rację- bulimia to część mnie, moja "ciemna strona".

      Usuń
  2. Jak bym czytała o sobie. 2 dni głodówka, potem napad i tak trudno się podnieść.Z każdym kolejnym upadkiem coraz trudniej. Nie potrafimy normalnie jeść, cieszyć się tym i delektować. I jeszcze to tycie, ciągłe wachania wagi. Brak sił do czegokolwiek. Ale walcz kochana, ja też walczę i wierzę, że się uda ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za wiarę. Co do jedzenia, ja kompletnie nie umiem jeść normalnie. Albo się objadam, albo głodzę. Zarazem kocham jedzenie i go nienawidzę.

      Usuń
  3. Witaj. Znam doskonale to, co opisujesz. Ten koszmar spadania i wspinania sie spowrotem i znow spadania w przepasc... jak moze juz u mnie przeczytalas ja mecze sie z tym znacznie dluzej niz Ty i nie jestem dobrym przykladem na to jak z tego wyjsc... ale blog to dla mnie osobista terapia. Moze nie odwyk, bo na calkowite pozbycie e problemu nie licze juz od dawna, ale terapia. Zeby mimo wszystko w miare normalnie funkcjonowac, zeby czerpac z zycia tyle ile sie da i dawac innym tyle ile moge od siebie. Moze troche ostrzezenie.
    W kazdym razie witaj w naszym gronie. Bede zagladac i trzym kciuki za Twoje zwyciestwo :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo Ci współczuję. Mam nadzieję, że pisanie bloga pomoże nam obu.

      Usuń
  4. Ja też doskonale Cię rozumiem. Nie jesteś sama. Jeśli chodzi o nadmierny wysiłek fizyczny - mi również zdarzało się ćwiczyć bardzo dużo - całe noce. Robiłam cardio, treningi Chodakowskiej i biegałam po schodach (to dużo spala). Dzięki temu moja waga nie spadała, ale nie pozwałam sobie utyć.

    Życzę Ci powodzenia. Bądź silna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za wsparcie. Masakra z tymi ćwiczeniami... czasami mam wrażenie, że zaraz zemdleję, a ćwiczę dalej.

      Usuń
  5. Czytając to, łzy kręcą się w oczach. Mam bardzo podobną sytuację w domu. Najgorsze są te upadki. To tak jakby się szło, nagle przewróciło i skręciło nogę. Dalej iść nie da rady, ale z czasem ból nogi mija i idziesz dalej! Powodzenia, będę z Tobą do końca..

    http://please-fulfill-my-dreams.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Przykro mi, że musisz przechodzić to samo, co ja.

      Usuń
  6. "Sklep= jedzenie. Szkoła= jedzenie. Dom= jedzenie. Ja= jedzenie." Tak dobrze to znam...
    Przez pro-anę, którą poznałam 10 lat temu dziś zamiast 71kg ważę ponad 100. Objadanie się to część mojego życia. Głodowanie... Jedyne czym jestem to nie wartościową kobietą, a wrakiem, który myśli tylko o jednym - jedzeniu.
    Podziwiam za podjęcie walki. Będę zaglądać. Mam nadzieję, że kopniesz to w dupę tak mocno, jak tylko potrafisz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteś wartościową kobietą. Zagubiłaś się, tak jak ja, ale wierzę, że odnajdziesz siebie i wygrasz z tym cholerstwem,

      Usuń
  7. Troche tak jakbym o sobie czytała (również z rodziną) i troche wiem,co czujesz.
    Ale nie możemy się poddac,damy rade ;)
    Powodzenia i zapraszam do mnie jutro na nową notke.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musimy dać radę. Nie wolno nam się poddawać. Zajrzę :)

      Usuń
  8. Niezbyt miło u Ciebie, ale uwierz, że każdy ma problemy i to nawet większe od Twoich ; ))
    Wszystko się uda.
    Bardzo mocno trzymam kciuki za Ciebie Kochana !
    Będę wpadać w miarę możliwości *.*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że każdy ma problemy, i, że każdemu to jego wydają się tymi najgorszymi,
      Dzięki za wsparcie ;*

      Usuń
  9. Bardzo Ci współczuję/... Na pewno będę do Ciebie wpadać częściej...
    Trzymaj się, mam nadzieję, ze jakoś wrócisz do normalności, choć w świecie internetu nie wiem czy będzie łatwiej zdrowieć... Mam nadzieję, że wyjdziesz z tego gówna!
    Trzymaj się!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tez, a o co do internetu, to mam nadzieje, że pomogę chociaż innym. Pokutuję tak za własną głupotę.

      Usuń